Wehikuł czasu – kwiecień 2021 (rok 13/146)

Epidemia Covid 19 galopuje. Już minął rok jak nieproszona zagościła w naszym otoczeniu. Ze strachem oczekiwany szczyt III fali zachorowań nastąpił. Przekracza codziennie granice dotychczasowych zachorowań. (Nowe przypadki na ostatni dzień marca to 32 874 zakażonych i 653 zmarłych; w woj. dolnośląskim – 1672). W otoczeniu każdego z nas znajdują się ozdrowieńcy i chorzy. Dotyczy to również pacjentów renomowanych szpitali. Życzymy Czytelnikom duzo zdrowia.

W kluczowym momencie znajduje się operacja szczepień. Zainteresowanie jest bardzo duże mimo chwilowych zawirowań z brakami w dostawach czy opinią o jednej ze szczepionek. Głogowianie mimo kilkunastu punktów szczepień (6 w okolicznych miejscowościach i 8 w Głogowie), losowo otrzymują też propozycje wyjazdu „na zastrzyk” do Gubina, Nowej Soli, czy Wałbrzycha.

Znany głogowski bloger, Michał Cimek, prowadzi na swoim profilu na FB codzienne „Zapiski # korespondenta wojennego”. W krótkich, czasami dosadnych słowach komentuje otaczającą nas pandemiczną rzeczywistość. Wybrane cytaty – „Paradoksem jest to, że łóżek przybywa, a kadry medycznej brakuje…  Rośnie, spada, nadal rośnie… Gdzie jest do cholery nasza upragniona mała stabilizacja?” – pyta Michał. Odsyłam do jego bloga.

Pomnik Schillera w głogowskim parku (domena publ.) 

Marzec miesiącem rzeźb w Głogowie? 22 marca 2021, po kilku dniach prac wykopaliskowych koledzy z Głogowskiego Ruchu Odkrywców Tajemnic dokonali spektakularnego odkrycia. W profesjonalny sposób, z udziałem nadzoru archeologicznego (dr Krzysztof Czapla), odkopali pozostałości wysadzonego (rozbitego) pomnika Fryderyka Schillera. Obelisk z popiersiem wielkiego niemieckiego poety romantycznego stał na Promenadzie (dzisiejszy park przy ulicy Daszyńskiego) od 1905 roku. Został postawiony w setną rocznicę jego śmierci. Gratulujemy Grotowcom pasji zakończonej wspaniałym rezultatem. O pomniku Friedricha Schillera będzie niżej.

Pamiątkowe zdjęcie zrobione na koniec akcji. Są tu prawie wszyscy, którzy byli obecni podczas odkrycia popiersia: od lewej: Damian Szczepanowski, Dominik Jeton, Marek Fraszczyk, Piotr Rąpała, Piotr Gulis i Michał Osora. Brakuje wśród osób biorących udział w badaniach – jak napisał do Wehikułu Damian Szczepanowski, wiceprezes GROT – oczywiście dr. Krzysztofa Czapli, a także Jerzego Suchara i Marka Szatkowskiego, który działał pierwszego dnia z nami. (Fot. Marcin Kopij – Wehikuł dziękuje za życzliwość).

Światowid na osiedlu Chrobry – reaktywacja

Drewnianą rzeźbę, która wyszła spod dłuta artysty, którego nazwiska nie udało się do dziś ustalić, ustawiono w końcu lat siedemdziesiątych XX wieku na budowanym osiedlu Chrobry w miejscu, gdzie przebiegała przed laty tzw. „Czarna Droga”, a obecnie łącznik między ul. Gustawa Morcinka i nowo utworzoną ul. Armii Krajowej. Obecnie zostanie zastąpiona przez młodszego brata wystruganego w dębowym balu przez Janusza Owsianego. Artysta rzeźbiarz z podgłogowskiej Chociemyśli w tym roku obchodzi 40-lecie pracy twórczej.

W tamtym czasie przez kilka lat w trakcie organizowanych plenerów artystów róznych sztuk pod nazwą „Człowiek kształtuje i chroni środowisko” działali również rzeźbiarze, także nieprofesjonalni. Wśród nich Zbigniew Nowicki znany i pamiętany przez starszych plastyków. Poplenerowe dzieła zostały w mieście ku jego ozdobie. Te powstałe z drewna szybko nadwyrężył ząb czasu. Niedawno rozebrano żelbetonowy „Koncert” na placu Saperów. Na szczęście długo wytrzymał Światowid i dostał nowe życie  w postaci następcy. Natomiast zdemontowana rzeźba trafiła do pracowni konserwatorskiej Oddziału Archeologiczno-Numizmatycznego Muzeum.

Półwieczny Światowid na osiedlu „Chrobry” w ostatnich dniach swojego plenerowego zywota.(fot. Janusz Owsiany)

Właśnie mija 40 lat jak 1 kwietnia 1981 roku Głogów stał się miastem „pezydenckim”. W związku z przekroczeniem liczby 50 tys. mieszkańców, zgodnie z obowiązującymi przepisami, dotychczasowy Naczelnik Miasta, Stanisław Majcher został Prezydentem Głogowa. Sprawujący ten urząd od 2014 roku Rafael Rokaszewicz jest już szóstym włodarzem (choć niektórzy dodają  do tej listy pełniącego obowiązki w 1988 roku Macieja Tomczaka).

Prezydent Rafael Rokaszewicz i jeden z jego poprzedników, Jacek Zieliński w trakcie prezentacji albumu Stare Miasto w Głogowie. 30 lat odbudowy 1987-2017,   zorganizowanej w październiku 2017 roku. (fot. Wehikuł czasu)

Nowe książki. Ukazał się kolejny tom z serii „Historia jednego kwartału”. Tym razem jest to zbiór „Brzostów – od wsi do osiedla w Głogowie. Wspomnienia mieszkańców”,Głogów 2020.Pracę zredagowali Dariusz A. Czaja i Marek R. Górniak. Obostrzenia covidowe nie pozwolily na promocję i spotkanie z mieszkańcami jak w roku ubiegłym – napisał Prezes TZG. Relację ze specjalnej konferencji prasowej można znaleźć po sąsiedzku – na stronie www.tzglogow.pl W tym samym czasie zaprezentowano w Kotli opracowanie Marcina Kuchnickiego i Marka R. Górniaka „Historia pożarnictwa na terenie Gminy Kotla”, Kotla 2021. Wehikuł czasu serdecznie dziękuje Wójtowi i Wydawcy za specjalny list i egzemplarze książki.

Pisanki jerzmanowskich Kół Gospodyń Wiejskich sfotografowała Barbara Popiel.

Święta Wielkanocne już niebawem, są więc życzenia Wehikułu. Ale najpierw jeszcze świąteczna historyjka.

Przed świętami wśród zakupów pełnych jajek, szynek, mięsiw i majonezów pojawia się czasami ona – kiełbasa głogowska. W miejscu produkcji – Głogowie Małopolskim i w Galicji uchodziła za rarytas. Jej smak roznieśli po CK Monarchii dragonii stacjonujący w garnizonie cesarsko-królewskiej armii. Są i tacy, którzy uważają, że kawaleryjskie szable służyły też do krojenia mięsiwa na tę zakąskę. W każdym razie znakomity wyrób wędliniarski produkowany jest do dziś. A jak się to ma do Głogowa nad Odrą? I tu przez lata powojenne funkcjonowała masarnia PSS Społem – napisano na stronie PSS – „z której mięso i wyroby wędliniarskie, oprócz lokalnego rynku, trafiały do sklepów od Wybrzeża po Górny Śląsk”.
Wkładając do wielkanocnego barszczu kiełbasę, pomyślmy o głogowskiej. Swojska nazwa, ale z Galicji.

I przy tym barszczu Głogowski Wehikuł czasu życzy swoim czytelnikom smacznycokojnych, rodzinnych i ciepłych Świąt. Oczywiście nie zapomina o najaktualniejszym życzeniu – NAJZDROWSZYCH ŚWIĄT.

Z lektur Wehikułu 

Prezentowana dziś książka została opisana i oceniona na 5 gwiazdek w „Polityce”, zachwalana przez Roberta Makłowicza (o czym niżej), pozytywnie recenzowana przez pisma opinii (np. w „Odrze” uznana za epos z mistyką winobrania w tle. Obszerny esej Marka Bieńczyka znalazł się również w Tygodniku Powszechnym).

   Krzysztof Fedorowicz, Zaświaty. Opowieści o nieprzemijaniu, Kraków 2020

Opowieść zielonogórskiego literata, dziennikarza i właściciela winnicy w nieodległym Łazie jest dynamiczną wędrówką przez stulecia. Literacką opowieścią o przeszłości odległej i niedawnej między wojną trzydziestoletnią, a współczesną pandemią.

Robert Makłowicz w swojej opinii, którą wydawca umieścił na okładce, napisał: Wielu jest winiarzy na świecie, lecz tylko niektórzy wytwarzają naprawdę dobre wina. Wielu ludzi pisze książki, lecz niewiele z nich zasługuje na przeczytanie. Krzysztof Fedorowicz od lat wytwarza świetne wina, a teraz napisał wybitną książkę. Takie rzeczy się niemal nie zdarzają.

A jeden z Głogowian zachwycony choć nieco zmęczony lekturą napisał – talent literacki bez dwóch zdań, ale jak dla mnie za dużo literatury w literaturze.  Czytając trzeba być uważnym, by nie pogubić się w miejscu i czasie. Autor bowiem zwraca uwagę, że „ten kawałek ziemi – gdzie Odra płynąc na północ zwraca się na zachód – jest w nieco innym czasie niż pozostała część globu”.

Pandemiczna seria win z winnicy „Miłosz” (https://winnicamilosz.pl/)

August Grempler bohater Zaświatów wspomina czasy epidemii w 1314 roku, myśli o strzydze, trafia na ulice Zielonej Góry w trakcie I fali epidemii roku 2020. Pisze o tym czasie – „twarze nieobecne, podszyte strachem, odziane w instynkt dzikich, przerażonych widokiem człowieka zwierząt. Ludzie jak lisy… Kiedy August poczuje się źle, lekarz go nie odwiedzi. Może tylko zadzwonić tak jak kiedyś dzwoniły wozy, którymi transportowano trupy do zbiorowych mogił”.

Przed morowym powietrzem chowali się mieszkańcy w winnicach. Ci przeżyli i śladem ich wdzięczności jest średniowieczna kapliczka. W XXI wieku August ucieka też do winnicy – 5 kwietnia konczy ciecie winorośli – „zostawia po cztery, pięć pąków. Z ran cieknie sok, roslina placze ale krótko”.   

Literacka fantazja wsparta jest faktami z przeszłości. Trzeba czasem wsparcia historyków by się dowiedzieć, że „najsłynniejsza i największa winnica należała do ewangelickiego pastora i teologa, superintendenta Wilhelma Gabriela Wegenera (1767-1837)”. Była to winnica w Górzykowie nad Odrą, k. Cigacic. Wegener, przyjaciel Alexandra von Humboldta wybudował tam w 1814 roku razem z żoną Charlottą letnią rezydencję. Oboje małżonkowie zbudowali ten dom według swoich planów i oczekiwań na wysokim brzegu Odry. A w szczycie południowej elewacji znalazła się sentencja – cytat z satyry Horacego – Hoc erat in vo-tis („Właśnie tego pragnąłem”)”.

A miejsca to nie tylko Zelena Hora czy Grunberg jak nazywa miasto Autor, ale również Morawy czy Australia. Ksiązkę można przeczytać nie tylko dlatego, że opisuje to co za miedzą. To po prostu dobra literatura.

1241, 9.04. 780 lat temu, w bitwie z Tatarami pod Legnicą wraz z okolicznym rycerstwem uczestniczył Klemens, kasztelan głogowski. Wezwany przez swego pana pociągnął pod Legnicę z zapewne okazałym pocztem. Znajdując się w bezpośrednim otoczeniu ks. Henryka Pobożnego, ginie, chcąc wywieźć ciało poległego władcy z pola bitwy. Historycy różnie określają jego rolę, nie kwestionując jednak faktu udziału w bitwie. Długosz tytułuje Klemensa wojewodą głogowskim i opisuje ostatnie chwile księcia tak: „… książę Henryk stracił możliwość ucieczki i wymknięcia się i po raz trzeci otoczyli go Tatarzy. Pozbawiony więc wszelkiej nadziei, by mógł ujść, ciągle na nowo z ogromną odwagą walczy z Tatarami, raz z lewej, raz z prawej strony. Ale kiedy podniósłszy prawą rękę chciał ugodzić Tatara, który mu zagrodził drogę, drugi Tatar przebił go dzidą pod pachą. [Książę] zwiesiwszy ramię, zsunął się z konia ugodzony śmiertelnie. Tatarzy wśród głośnych okrzyków i chaotycznej, nieprawdopodobnej wrzawy ujmują go i wyciągnąwszy go poza teren walki na odległość dwóch miotów z kuszy, mieczem obcinają głowę, a zerwawszy wszystkie odznaki, pozostawiają nagie ciało. Wielka też liczba panów i szlachty polskiej poniosła w tej bitwie chwalebną, męczeńską śmierć za wiarę i w obronie religii chrześcijańskiej. Wśród nich sławniejsi i znakomitsi, jak to wyżej wspomnieliśmy, byli: brat wojewody krakowskiego Włodzimierza Sulisław, wojewoda głogowski Klemens, Konrad Konradowic, Stefan z Wierzbnej i jego syn Andrzej, syn Andrzeja z Pełcznicy Klemens, Tomasz Piotrkowic i Piotr Kusza”.

Najazd Mongołów z legendy o św. Jadwidze – drzeworyt z 1504 r.

Wehikuł oczywiście przypomina, że bezgłowe ciało poległego i okaleczonego księcia Henryka rozpoznano po tym, że stopa lewej nogi miała 6 palców. A jego wierny urzędnik został zapisany przez kronikarzy. Kasper Niesiecki w swoim Herbarzu polskim cytuje z kronik Cureusa i Bielskiego:

„Klemens wojewoda głogowski w roku 1241, gdy w owej nieszczęśliwej z Tatarami potyczce, Henryka, pobożnym nazwanego, książęcia szląskiego, ratować chce i od zguby salwować i sam padł trupem od tatarskiej szabli”.

Znany w Głogowie prof. Jerzy Maroń jest sceptycznie nastawiony do relacji i rewelacji Jana Długosza.  Uznaje zapis w Kronice za wyssany z palca:

„Po opublikowaniu pod koniec XIX wieku pracy znakomitego polskiego mediewisty Aleksandra Semkowicza przebadano fragment dzieła długoszowego opowiadający o bitwie legnickiej. Zrobili to również zwolennicy Długosza, między innymi Gerard Labuda, nestor naszych historyków, wskazując na błędy, które popełnił kronikarz. Z punktu widzenia dziewiętnastowiecznej czy dzisiejszej nauki historycznej są to pomyłki dyskwalifikujące. Prof. Labuda uważa, że opis Długosza jest zbyt dokładny, aby mógł być wymyślony. W związku z tym zasugerował, że Długosz oparł się na zaginionej kronice dominikańskiej z Raciborza. Z kolei główny oponent prof. Labudy, nieżyjący już świetny mediewista Józef Matuszewski słusznie zauważył, że zaginione źródła mają jedną wadę: nie istnieją”.

Profesor Maroń, również wybitny znawca bitwy i epoki (autor – Legnica 1241, z serii: „Historyczne bitwy”, Bellona, Warszawa 1996/2008) dalej zauważa, że źródeł pisanych prawie nie ma:

„Fragment zawarty w relacji de Bridii jest króciutki: „Natomiast Tatarzy posuwając się dalej w kierunku Śląska starali bić się z Henrykiem, w owym czasie najbardziej chrześcijańskim księciem tych ziem. Otóż w chwili, gdy jak sami przedstawili to bratu Benedyktowi…pragnęli odstąpić z pola bitwy. Raptem zupełnie nieoczekiwanie szyki chrześcijan zwróciły się do ucieczki. Wówczas to pojmali Tatarzy księcia Henryka, ograbiwszy go doszczętnie, kazali mu klęknąć do egzekucji przed zwłokami księcia zabitego uprzednio w Sandomierzu… – czyli oczywiście wodza mongolskiego – …Głowę jego dostarczyli przez Morawy do… – formalnego dowódcy całej wyprawy mongolskiej na zachód – …po czym rzucili na wprost innych odciętych głów”.

W Głogowie, 750 lat później, Henryk, nazwany po śmierci Pobożnym, dostał swoję ulicę. O jego wiernym słudze Klemensie, kasztelanie głogowskim głogowianie pamiętają jakby mniej, choć swoje rondo otrzymał niedawno jego imiennik (Klemens Hofbauer, redemptorysta). Więc dziś oddajmy się chwili zadumy i refleksji nad ofiarą głogowskich rycerzy, którzy złożyli ofiarę krwi pod Legnicą.

1491, 11.04., w dwa miesiące po podpisaniu umowy pod obleganymi Koszycami, następuje przejęcie Głogowa przez księcia Jana Olbrachta. Do miasta przybył komisarz Jagiellończyka i odebrał w jego imieniu hołd stanów księstwa. Nowy lennik króla czeskiego i pan Głogowa nosił tytuł „Supremus dux in Silesia”. Nadany został przez ojca i brata – króla Polski i króla Czech, by zwiększyć prestiż obejmowanej części Śląska. A Jan Olbracht do Głogowa nigdy nie zawitał.

Na ilustracji z Historii Śląska (Breslau 1810) dramatyczna sytuacja przed głogowskim zamkiem. Miała miejsce dwa lata później za przyczyną drakońskich rządów olbrachtowego namiestnika, osławionego Jana Karnkowskiego.

Więcej http://www.glogow.pl/tzg/wehikul%202009_2011/index.html  [nr 4/2011]

1520, w końcu kwietnia,  z dworu króla Ludwika II Jagiellończyka w Pradze wysłano list królewski do Jana i Mikołaja Rechenbergów, możnowładców w księstwie głogowskim, panów dóbr m.in. w okolicach Bytomia, Sławy, Otynia. Dostrzegając pożytki płynące z posiadania przeprawy, rozpoczęli oni bowiem działania na rzecz budowy mostu. I w tym liście król Rechenbergom kazał zaprzestać budowy przez Odrę w Bytomiu. Lobby głogowskie znów zwyciężyło. Stolica księstwa chciała mieć monopol na pobór opłat mostowych i drogowych ze szlaków handlowych. Tak więc próba budowy została skutecznie zablokowana.

Sto lat prawie później Georg Schonaich, nowy pan Siedliska, wrócił do pomysłu i od 1609 roku budował most łukowy. Nowy pan ordynacji chciał połączyć swoje dobra leżące po obu stronach Odry. Mieszczanie głogowscy podejmowali wiele starań, by i tę inwestycję zablokować. Latami więc ona trwała, jak i spór o użytkowanie mostu. Królewska zgoda pozwoliła na nierozbieranie, ale zakazała przeprawy przewozom handlowym. Szlak dalej miał prowadzić przez Głogów, gdzie miano opłacać cło i inne należności. Most trwał przez dużą część wojny trzydziestoletniej. W 1622 roku przez most przeszli zbrojnie Lisowczycy – lekka jazda polskich kondotierów (kto się oburzy?). Polscy kozacy jak ich nazywano czasami, powracali właśnie z zachodu, gdzie stawali w obronie Habsburgów. Kiedy nie otrzymali zgody na przejazd przez Głogów, wykorzystali ten most. Przez stolicę księstwa przejechały tylko tabory lisowczykowskich VIP-ów. Doszło wtedy do zbrojnej napaści na te wozy. Ze skargi, jaką złożył we Wschowie pułkownik Stroynowski, dowódca pułku, wiemy, jakie łupy wiózł do Polski. Ale o tym innym razem.

Pierwszy most nie dotrwał do końca wojny. Kolejny powstał w Bytomiu dwa i pół wieku później. Piękna i lekka konstrukcja zachwycała z daleka. Stał niespełna 40 lat. Minęło więc niedawno 75 lat jak w lutym 1945 roku most został wysadzony przez wycofujące się wojska niemieckie. Nigdy go nie odbudowano. Tu jednak trzeba przypomnieć, że bytomska stalowa konstrukcja była pierwszą. W Głogowie stalowa przeprawa powstała dopiero 10 lat później, w 1917 r.

Obie stalowe konstrukcje wykonała zielonogórska firma Beuchelt & Co. Główne przęsło w Bytomiu nad korytem Odry miało 102 m długości, a cały most – 840 m. I obydwie legły w nurcie Odry w trakcie działań wojennych. I znów ciekawostka z lat niedawnych. Konstrukcje dla wznoszonego w połowie lat 50. mostu w Głogowie miała wykonać zielonogórska fabryka powstała na gruzach Beuchelta. Niestety, nie sprostała zadaniu i stalowe belki przyjechały z chorzowskiego „Konstalu”. Dzieje bytomskich mostów i historia sporu z Głogowem sięgająca też i czasów nieodległych została opisana w kilku publikacjach przez dr. Tomasza Andrzejewskiego, dyrektora Muzeum Miejskiego w Nowej Soli. I tam odsyłamy zaciekawionych.

Stalowy most w Bytomiu Odrzańskim. Kiedy w czerwcu 1907 roku oddawano most go do użytku, nad nurtem Odry w Głogowie przerzucony był jeszcze most drewniany z podnoszonymi łańcuchami przęsłem umożliwiającym (i utrudniającym) żeglugę.

1760, w kwietniu, zastępuje obersta Nikolausa von Hacke – chorego komendanta twierdzy (Festung Glogau), major Ludwig Ferdinand baron von Lichnowski. W korespondencji Fryderyka II pozostały ślady licznych informacji składanych królowi Fryderykowi przez nowego komendanta. Był posłusznym posłańcem do aresztowanego i więzionego w kazamatach twierdzy księcia Sułkowskiego, porwanego z pobliskiej Rydzyny. Przez najbliższe 18 lat baron von Lichnowski będzie zarządzał twierdzą, miastem i okolicą. Pochodził z dużego rodu szlachty, żyjącej na pograniczu polsko-czesko-pruskim. Dobroczyńca Wilkowa, gdzie miał majątek, odbudował wieś po zniszczeniach wojny siedmioletniej. Ślady obecności komendanta głogowskiej twierdzy w Wilkowie widać do dziś. W kościele zachował się jego herb, a na blaszanej chorągiewce na wieży umieszczono rok odbudowy.

Choragiewka na wilkowskim kościele. (Fot. dla Wehikułu T. Mietlicki).

1941, na początku kwietnia przez głogowski dworzec przetaczają się wagony pociągów wiozących oddziały 134 Dywizji Piechoty Wehrmachtu na wschód. Pierwsze transporty wyruszyły jeszcze w marcu. Dowódcą Dywizji jest urodzony w Glogau w roku 1888 generał lejtnant Conrad von Cochenhausen. Ma już za sobą przeszłość wojenną, bo we wrześniu 1939 r. dowodził 10 Dywizją i był pierwszym komendantem wojennym zdobytej Warszawy. 134 Dywizja, którą niedawno objął, otrzymała przydział do 4 Armii, Grupy Armii ”B”. Koncentracja następuje pod Piotrkowem. 22 czerwca ruszy do ataku na Związek Radziecki. Dla generała inwazja się szybko zakończyła. 13 grudnia tego roku popełnił samobójstwo w okolicach Orła, nie mogąc wyprowadzić sztabu z okrążenia. Głogowski węzeł kolejowy widział przez lata niejedno na trasie wschód – zachód czy odwrotnie. W przepastnych zasobach Internetu można znaleźć ilustracje do kilku wydarzeń na torach nadodrzańskiego dworca, jak np. takie: z Żagania, Leopardy „Czarnej Dywizji” (11 LDKP) przemieszczały się niedawno do Warszawy na defiladę sierpniową. Kolejne, to powszechnie znane zdjęcie czołgu Wehrmachtu na tle znaku peronowego Glogau. I na ostatniej ilustracji czołg Renault FT-17 Błękitnej Armii gen. Hallera, która w kwietniu, maju, do 3 czerwca 1919 roku jechała w blisko 400 transportach przez Głogów, wracając z Francji do Polski.

Leopardy „Czarnej Dywizji” (11 LDKP) przewożone przez głogowski dworzec. (fot. z internteu – Magda K.)

1946. 3.04. 75 lat temuokoło godziny 22.30 zanotowano w głogowskiej Komendzie Powiatowej Milicji Obywatelskiej napad niezidentyfikowanych 4 napastników na posterunek MO w miejscowości Białodrzew (Białołęka). Przez ponad 40 minut trwała wymiana strzałów. Napastnicy odstąpili. Ślady prowadziły w kierunku majątku zajętego przez oddział Armii Czerwonej.

Minął rok, jak mieszkają i przebywają w ustanowionych układem poczdamskim granicach Polski rosyjscy żołnierze. Jest to już trzeci pobyt Rosjan na śląskiej ziemi. Wcześniej była wojna siedmioletnia, a później pogoń za uciekającą przed klęską napoleońską armią w 1813 roku i powrót na Wschód rok później (ten epizod wart jest jeszcze archiwalnych poszukiwań).

Na terenie powiatu znajdują się w kilku majątkach rolnych. Zdemoralizowani wojną, niezdyscyplinowani i bez nadzoru, popełniają wiele przestępstw. Komendant Powiatowy MO donosi swoim przełożonym w raportach sytuacyjnych o takich zdarzeniach. Obok tego, jak wyżej, tylko w kwietniu 1946 r. zarejestrowano też np. w Głogowie dwukrotną kradzież farb olejnych. Sprawcy zbiegli wyładowanymi samochodami, a świadkowie zapisali numery rejestracyjne.

W Grębocicach żołnierze radzieccy pobili milicjantów. Ale kolejni ich aresztowali i po wylegitymowaniu przekazali organom sowieckim. Okazało się że awanturę wywołali żołnierze, przybyli aż z Wiednia po zboże we wsi Suchy Chleb (Skeyden – Skidniów) pow. Głogów, żołnierze sowieccy dokonali rabunku i gwałtu. Zostali jednak ujęci i przekazani prokuraturze wojskowej w Lesznie.

Południowowschodni róg Rynku z charakterystyczną bryłą kościoła. Tak wyglądała ta część Głogowa po wojnie. (Zbiory M. Szatkowskiego).

1956, w kwietniu, (najprawdopodobniej 29 tego miesiąca) w Głogowskiej Stoczni Rzecznej odbywa się przekazanie armatorowi, czyli Żegludze na Odrze, prototypu nowego holownika. Jednostka typu HM 300 zaprojektowana została we Wrocławiu i skierowana do produkcji w Głogowie. Charakteryzowała się małymi gabarytami, lekkością konstrukcji, dużą mocą i małym zanurzeniem. Prototyp o numerze stoczniowym B1 otrzymał imię „JAROSŁAW”. Po próbach na Odrze i Wiśle przekazano go Bydgoskiej Żegludze na Wiśle. Tam zmieniono nazwę na „NOTEĆ”. Ogółem w latach 1955 do 1957 zbudowano 20 sztuk tych holowników. Numer dwa został po ukończeniu niespodziewanie skierowany do Gdańska i tam załadowany na statek sowiecki i popłynął sobie do naszych przyjaciół. Podobno Rosjanie, to znaczy wojskowi, upatrzyli go sobie podczas prób na Odrze i tak im się spodobał, że go sobie zabrali, podobnie z trzecim serii holownikiem B 3. (za forum dyskusyjnym).

Popularnie nazywane były „bombowcami” od warkotu ich silników.

Holowniki HM 300 wybudowane przez Stocznię Rzeczną Głogów

Nr / Nazwa / numer bud / rok bud./ data przekazania / Armator
1. JAROSŁAW B 1 1955 IV.1956 Żegluga na Odrze
2. B 2 1955 V. 1956 ZSRR
3. B 3 1955 VI.1956 ZSRR
4. WITOSŁAW B 4 1955 VI.1956 Żegluga na Odrze
5. SOBIESŁAW B 5 1955 IX. 1956 j. w.
6. NOGAT B 6 1955 V.1956 Bydgoska Żegluga
7. B 7 1956 ?. ZSRR
8. MIECZYSŁAW B 8 1956 1956 Żegluga na Odrze
9. WDA B 9 1956 VII.1956 Bydgoska Żegluga
10. B 10 1956 1956 ZSRR
11. BRDA B 11 1956 XI.1956 Bydgoska Żegluga
12. WARTA B 12 1956 V.1956 j.w.
13. JAROSŁAW B 13 1956 XI. 1956 Żegluga na Odrze
14. B 14 1956 1956 ZSRR
15. B 15 1956 1956 ZSRR
16. RADUNIA B 16 1956 V.1957 Bydgoska Żegluga
17. B 17 1957 1957 ZSRR
18. STUDNICA B 18 1957 VII.1957 Bydgoska Żegluga
19. PIŁAWA B 19 1957 VII.1957 j.w.
20. FROMBORK B 20 1957 XI.1957 Żegluga Gdańska Więcej informacji na forum jak poniższe, z którego zaczerpnięto prezentowane dane  – https://www.zegluga.wroclaw.pl/forum/viewthread.php?thread_id=84

Holownik na Odrze po wojnie skutecznie, mijając most, zasłonił zrujnowaną kolegiatę (Fot. prof. H. Łebek).

1961, w kwietniu rozpoczął praktyczną działalność statutową głogowski oddział Polskiego Towarzystwa Turystczno-Krajoznawczego (PTTK). Mimo braku wymaganych przepisami struktur, już od 1959 roku aktywni członkowie PTTK, przewodnik turystyczny Horacjusz Jan Przewoźnik i nauczycielka Janina Serafin z Liceum Ogólnokształcącego, organizują z młodzieżą szkolną wyprawy bliższe i dalsze. W trakcie roku szkolnego rajdy, a w trakcie wakacji obozy wędrowne.

Głogowska młodzież na jednej z imprez PTTK (z albumu Władysława Juszkiewicza)

1987. 14.04. w przedświąteczny wtorek na budowie kościoła Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski na głogowskim osiedlu „Kopernik” doszło do tragicznego wypadku. Wskutek zawalenia się wielkiego, dwunastometrowej wysokości, rusztowania w prezbiterium, ucierpiało kilka pracujących tam osób. Jak ustalił Adrian Nowicki w swojej pracy magisterskiej, zginął pan Władysław Pastuch. Pozostali ranni, jak wynika z informacji PAP, trafili do szpitala i ich życiu nie zagrażało już niebezpieczeństwo. W przytoczonej pracy wspominał jeden z poszkodowanych, Jan Rutkowski: „To było 14 kwietnia – wtorek Wielkiego Tygodnia. Pracowaliśmy przy podbijaniu stropu na rusztowaniu. Ostatnie prace wykończeniowe na wysokości. Chcieliśmy zdążyć przed świętami. Ja z kolegą byłem na punkcie najwyższym. Spojrzałem na zegarek – 9:10. Pomyślałem, że dużo udało się zrobić od 7:30. Zacząłem się zastanawiać, co jeszcze jest do wykonania. Nagle zachwiało się rusztowanie i zaczęło się walić. W kilka sekund cała konstrukcja legła u stóp ołtarza. Potem szpital, cierpienie. [Pan Jan miał złamany kręgosłup]. Ale i tym cierpieniem czułem się zaszczycony. Wielki Tydzień. Może to komuś się wydać dziwne i trudne do zrozumienia, ale dla mnie to błogosławieństwo, wielkie wyróżnienie. Jestem dumny, że przez moje ręce przeszła niejedna cegła. I tak, jak chciałem, zbudowałem kościół dla moich dzieci – one tu przyjęły po raz pierwszy Chrystusa, sakrament bierzmowania. Mogę też powiedzieć, że łączą mnie z tym kościołem więzy krwi. Z czystym sumieniem mówię więc, że to jest mój kościół, a nawet więcej – mój dom”.

Po wypadku ks. bp. Józef Michalik, ówczesny biskup gorzowski wraz z ks. Dobrołowiczem odwiedzili rannych w szpitalu. Podczas rozmowy z nimi pan Jan Rutkowski powiedział do Księdza Biskupa: „Wasza Ekscelencjo, proszę się nami nie martwić, my damy sobie radę. Martwimy się o księdza Ryszarda, który teraz będzie miał problemy. On potrzebuje wsparcie”. Cytaty pochodzą z pracy magisterskiej Adriana Nowickiego, Dzieje parafii pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski w Głogowie w latach 1981 – 2016, Szczecin 2018, s. 50-51. W pracy tej datę podano jako 15.04.1986, co uznajemy jako pomyłkę. Datę zweryfikowano na podstawie notatki PAP zamieszczonej w „Gazecie Robotniczej” z 10.04.1987 roku i kalendarza liturgicznego poświadczającego Wielki Tydzień w 1987 r. w kwietniu, a w 1986 r. Wielki Tydzień był w marcu.

Kościół na Koperniku w trakcie budowy

1990, 24.04., przerwano budowę Centralnej Ciepłowni w głogowskim Widziszowie. W pogrążającym się kryzysie gospodarczym kraju brakowało pieniędzy na inwestycje. Zabrakło i na ten projekt.

A przypomnijmy, że półtora roku wcześniej wybetonowano fundament. 7 października 1988 roku o godzinie 7 rano rozpoczęto wylewanie betonu. Płyta miała 34 metry średnicy i gruba na 3,7 metra. Betonu (tzw. B-200) w trakcie 56 godzin umieszczono 2600 metrów sześciennych. Zalano nim konstrukcję z 145 tonami stalowych prętów umacniających płytę denną. Dwa dni później o godz. 15.00 po 56 godzinach ciągłego wylewania, zakończono pracę. Wyznaczano kolejne terminy, projektowano kolejne budżety, inflacja szalała. Gazeta codzienna kosztowała 350 złotych, a budżet budowy Ciepłowni na rok 1990 wynosił 11 miliardów 700 milionów złotych. Na dzień 20 kwietnia pozostało

tylko niespełna 25 % planowanych środków. Podjęto więc decyzję o zaprzestaniu robót. Prace budowlane przerwały LPBP Nowa Sól, przy konstrukcjach stalowych przestał pracować Energomontaż Zachód i specjalistyczne przedsiębiorstwa zajmujące się przygotowaniem pobliskiego basenu portowego do przyjmowania barek z węglem. Ograniczono pobór mocy. Oceniono, że planowane oddanie „fabryki ciepła” na sezon grzewczy 1992/93 jest niemożliwe.

Przepychanki trwały jeszcze kilka miesięcy. Nie poszukiwano innych możliwości pozyskania ciepła. Walczono o dokończenie budowy. I rok później wyrósł nad miastem betonowy komin. Wehikuł już pisał: „2.10.1991., na wysokości 217,5 metra zakończono betonowanie trzonu komina. Wylano w tenże trzon ponad trzy tysiące ton betonu, który usztywniało 229 ton stali zbrojeniowej. U samej góry komin ma średnicę 7,5 metra. I nie dymi. Kiedy już stanął, jak wyrzut sumienia, wymyślono budowę drugiej nitki ciepłowodu z Huty do miasta. A komin od czasu do czasu służy za platformę do ekstremalnych skoków… oraz nosi kilka anten radiowych i telewizyjnych. I tkwi nad miastem jak palec…”.

Betonowanie fundamentu komina planowanej Elektrociepłowni na Widziszowie w 1988 roku. Z kroniki budowy (zbiory TZG).

2021, 22.03., Członkowie Głogowskiego Ruchu Odkrywców Tajemnic, spełniwszy wymagania prawa, wsparci autorytetem nadzoru archeologicznego, wydobyli z zasypanego wojennego gruzowiska pozostałości znajdującego się tu do 1945 roku pomnika Fryderyka Schillera.

Jak tu się znalazł? Julius Blaschke w swojej monografii Głogowa z 1912 roku zwięźle napisał: „w związku ze świętem 100-lecia śmierci Schillera odsłonięto 9.05.1905 na Promenadzie pomnik Schillera z jego popiersiem wykonanym przez Danneckera z marmuru z Laas (Tyrol)”. Tym niepozornym zdaniem głogowski nauczyciel nieźle namieszał ponad 100 lat później miejscowym poszukiwaczom i opisywaczom przeszłości Głogowa. Bo szybkie sprawdzenie biografii rzeźbiarza uzmysławia, że tworzył i żył w okresie przed narodzinami twórcy „Ody do radości”.

Antoni Bok, znany głogowski regionalista, zapytany o autorstwo odnalezionego, rozbitego pomnika Friedricha Schillera mówi tak:

„Johann Heinrich von Dannecker (1758-1841) wykonał popiersie w latach 1805-1810 z marmuru karraryjskiego. Wymiary: wys.: 87 cm; szer: 44 cm; gł.: 31 cm. Oryginał znajduje się w Staatsgalerie w Stuttgarcie, zob.https://www.staatsgalerie.de/…/38E3A75F4081E159E80DEFAD…

Popiersie zrobiło karierę i zostały, w różnym czasie, wykonane kopie dla wielu miast ( ilu – nie wiadomo), w tym dla Głogowa. Odsłonięte zostało 9 maja 1905 roku z okazji stulecia śmierci Schillera. Samo popiersie wykonane w marmurze z Laas (Płd. Tyrol), cokół (właściwie: stela) z marmuru śląskiego”. A XIX-wieczny Głogów kochał „księcia poetów”. W 1859 roku z okazji setnej rocznicy urodzin umieszczono w Sali Apolla, znajdującej się piętro nad salą posiedzeń, specjalnie zamówione z tej okazji popiersie poety, a salę przemianowano na salę Schillera. Założono również fundację jego imienia, propagującą dorobek literacki wśród miejscowej młodzieży.

Warto również zauważyć, dodaje Pan Antoni, że Schiller wspomniał Głogów w swoim dramacie „Wallenstein” (marszałek i książę żagański chwali się, że kazał wybudować w Głogowie protestantom kościół).

Wracając do odkrycia pasjonatów z GROT. Satysfakcję ma na pewno głogowski przewodnik i regionalista, gawędziarz i niestrudzony poszukiwacz źródeł, Ireneusz Dominiak. Wytrwale w trakcie kolejnych wycieczek w Parku, opowiadając o jego urodzie i elegancji przy pozostałościach pomnika Schillera przekonywał, że w tym miejscu znajduje się popiersie.

Wydobyta marmurowa rzeźba Friedricha Schillera. (Fot. Marcin Kopij).



Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.